Wtorek
26.01.2021
nr 026 (5658 )
ISSN 1734-6827

Psy myśliwskie



Temat: To jest to coś...

Autor: Lesław  godzina: 09:18
"...Oczywiście zacznę bałwochwalczo od autoreklamy, bo spod psa upolowałem grubo ponad setkę dzików, .." August przepraszam to polowałeś ile ? 2 - 3 sezony ? Spod pierwszego karela jakiego mieliśmy strzelono na polowaniu indywidualnym ok. 50 dzików w ciągu jednego sezonu. Zbiorówek nie liczę. Nie sil się na bycie takim ą i ę. Że niby taki lepszy jesteś umniejszając tym co polują z "zabawkami". Poluję i z psami i jak mam ochotę to biorę zabawki. Bo po nocy jak może wiesz to z psami ciężko się poluje.

Autor: August  godzina: 11:24
Lesław … Moja tu kokieteryjna udawana skromność z tą ponad setką dzików daleko odbiega od Twoich sukcesów; ‘’Spod pierwszego Karela jakiego mieliśmy strzelono na polowaniu indywidualnym ok. 50 dzików w ciągu jednego sezonu.’’ Szczerze gratuluję! Spod wspomnianej tu już Foksa Żabki przez 18 lat jej dokonań strzelono bez wątpienia ponad pół tysiąca dzików. To i myślę, że statystycznie z racji wieku możliwości eksploatowania rasy wspomniane psy ‘’Karel / Foksterier ‘’ niczym od siebie dokonaniami nie odbiegają. Żabki już nie ma wśród polujących prawie trzydzieści lat a legendy o takim psie do dziś są opowiadane. Gdy ja tak ‘’młóciłem ‘’ spod psa tę ponad setkę dzików to w planie mego koła było ich około dwudziestu. Dziś jest ponad dwie setki to wówczas i innym kolegą trzeba było coś zostawić do poogryzania. Za to na jednym polowaniu tamtych czasów 200 zajęcy na pokocie na 30 strzelb było normą. W dwie godziny z dwoma wyżłami francuskim indywidualnie i to pojedynką 20 - dwadzieścia kur na trokach to cotygodniowa w sezonie statystyka. O osiemdziesięciu kaczkach ‘’ pojedynką 20 ‘’w ciągu doby już nie będę się rozpisywał, bo niektórym już tu wcześniej ciśnienie podniosłem. I to tylko mogę zawdzięczać psom do takiej pracy w łowiskach ułożonych.

Autor: 336  godzina: 12:24
Czołem podkładacze. Tak! Muszę przyznać, że to kwintesencja polowania. Poluję ze szpicami i jak widzę dokonania jamnika i zadyszkę kol. Kamila to z lekkim uśmiechem mogę tylko pogratulować:) Mam też i termo i nokto, ale to polowanie nie daje przyjemności. To tylko pozyskanie. Fakt, że w tym sezonie nie miałem czasu podłożyć moich exploratorów, ale może w przyszłym będzie więcej czasu??? A może jakiś postrzałek się trafi? Darz Bór koledzy P.S. Napiszę jeszcze, że ktoś kto nigdy nie polował z psami nie rozumie o co chodzi.

Autor: Włodas  godzina: 13:41
Kolego 336, tak dla sprostowania...podkładacze, a myśliwi polujący z psami to dwie różne bajki. Podkładacz w wielu przypadkach nie jest myśliwym, zaś myśliwy polujący z psem wcale nie musi być podkładaczem. W P.S. brakuje słowa "własnymi", bo całą nagrodą za trud, jaki włożyło się w odpowiednie wychowanie pieska jest popatrzeć na jego samodzielną pracę na polowaniu. Lesław...nie tak ciężko, byleby tylko kaczki spadały to już pieski sobie poradzą ... :-)

Autor: Włodas  godzina: 13:44
Lesław...a na poważnie to ja zawsze zabieram ze sobą pieska na noc, ale jak potrzeba poszukać to zdecydowanie czekam do świtu !!!

Autor: Lesław  godzina: 14:00
August ok i o to mi chodziło. Nie chodzi o kokieterię tylko o fakt. A teraz cofnij się o parę miesięcy wstecz na forum, gdy była omawiana nowelizacja rozporządzenia o wykonywaniu polowania indywidualnego z psami. I jak tu na forum wylewano hektolitry pomyj na ludzi polujących w ten sposób. Każda nowość czy zmiana powoduje obstrukcję braci łowieckiej i tego forum. Polowanie z psami - źle, polowanie z "zabawkami" - źle. Kiedyś tak samo reagowano na polowanie ze sztucerem na zbiorówce, potem z lunetą ze zmienną krotnością. A wystarczy trochę szacunku, nie każdy ma możliwość posiadania psa, czy rękę do jego ułożenia. Tak Włodas masz rację, myśliwy polujący z psem nie musi być podkładaczem. I przeważnie tak jest, że nie podkłada w swoim własnym kole. Bo gdy trzeba szkolić psa to wszyscy są anty bo zwierzyna niby przegoniona w obwodzie. Ale zbiorówki to ma obsługiwać i to każdą bo "koledzy" chcą sobie postrzelać. Najlepiej żeby stał na baczność i wszystkim się jeszcze kłaniał za taką wspaniałomyślność. Polowanie z psami to ... łowy w najlepszym słowa tego znaczeniu. Ale tak na prawdę poczułem to na północy gdzie psy robią dziesiątki kilometrów i potrafią stanowić zwierzynę i 20 godzin.

Autor: August  godzina: 15:33
Borowik czyta pozostali wszyscy won ; Zakładka o psach i świeci nadal pustkami a pies powtórzę jak dla mnie to wręcz podstawowe narzędzie prawdziwego nie nęciskowego - dupo godzinowego myśliwego. Podobało się przynajmniej Borowikowi o pierwszym upolowanym dziku. To może opowiem o pierwszym swoim upolowanym byku jako wtedy dopiero piętnastolatek. A przy tej okazji o mojej również miłości do posokowca jak w moim przypadku bawarskiego. Mój pierwszy kontakt z rasowym posokowcem datuje się również na ponad pół wieku temu. A wspomnienie wiąże się z pierwszym upolowanym osobiście jeleniem bykiem. Wówczas pewnie upłynęłoby wiele wody w Wiśle zanim bym tego swojego pierwszego byka upolował. Bo po ukończeniu szkoły podstawowej postanowiłem nie kontynuować tradycji rodzinnej jako leśnik. Zdałem do technikum weterynaryjnego i po pierwszym miesiącu nauki przyszła pora by przynajmniej przyszłym adepta tej sztuki pokazać lecznicę weterynaryjną. Zwiedzania było niewiele, ale akurat na stanowisku była wzdęta krowa. I praktycznie nam postanowiono pokazać proces jej operacyjnego odgazowania. Któryś pewnie z lekarzy w gabinecie miał posokowca bawarskiego i zapytał nas uczniaków czy wiemy, co to za rasa - ja wiedziałem. Niby w nagrodę za wiedzę mogłem asystować przy tej operacji. Takim elementem wstępnym było oczyszczenie tego, co pod ogonem ukryte. Jako wyróżniony założono mi taką rękawice inseminacyjną do samego barku. Ogon w górę ręka moja ginekologiczna pod ogon i wygarniamy. Do czasu, gdy nastąpiło wybuchowe uwolnienie gazów. I to był mój ostatni dzień kariery weterynarza. Powróciłem na łono mamy i pod skrzydła taty. W tydzień przeniosłem się do technikum leśnego. Gdybym pozostał w technikum weterynaryjnym, bo to szkoła z internatem. Ominęłoby mnie rykowisko, gdzie byki tej jesieni ryczały za płotem rodzinnej leśniczówki. Widzę dziś oczyma dorosłego człowieka zupełnie inne podejście mentalnościowe z przed połowy wieku myśliwych. Polowanie traktowano jako rozrywkę pasje hobby. Zupełnie nie pamiętam dzisiejszego pędu do czegoś, co dziś nazywamy trofeum i to za wszelką cenę. Polowanie traktowano jako potrzebę zwierza dla konsumpcji. I tak świąteczny zajączek bażant, kuropatwa, kaczka i dzik. Jeśli jeleń to jedynie cielak. Łania czy byk były traktowane jako dekoracja środowiska, ale mało zjadliwe. A i procedura odstawy na stację kolejową - nadanie tego wielkiego zwierza - nie zachęcała do ich odstrzeliwania. Latami już po południu, gdy się rozpoczynało rykowisko całą rodziną, moi dziadkowie mama, tato, siostra udawaliśmy się na spacery. By z bliska pooglądać lub posłuchać tego najpiękniejszego koncertu, jakim natura nas i las obdarowuje. Musiał pojawić się byk wyjątkowy by ojciec chciał go upolować. I tak też było tej właśnie jesieni. Już w pierwszym dniu powrotu na łono rodzinne wybrałem się z ojcem na Hertz er Wiese - / sercową łąkę /. Ojciec wybudował specjalną zasiadkę właśnie dla tego byka. Od popołudnia były pierwsze pomruki w różnych miejscach byków. Ale ten jak ojciec twierdził się nie odzywał. Dziwny to czas, ale łanie były już na tej łące popołudniem ze słońcem wysoko. A młode byczki po obrzeżu łąki swoje przepychanki czyniły. Im bliżej zmroku to odgłosy koncertowe się nasilały. I jelenie jak pszczoły do ula ciągnęło na tę łąkę. Gdy się mocno zmierzchało rozpoczynało się tradycyjne porządkowanie placu potencjalnych zalotników. I tak kolejno wpierw ósmaki dziesiątaki przeganiały młodzież. Po czasie pojawiały się mocne dziesiątaki dwunastaki. Te po uporządkowaniu hierarchii a odbywało się to spektakularnymi gonitwami po lesie z łamaniem gałęzi, waleniem o pnie drzew wieńcami. Wracały na wspomnianą łąkę i tu czyniły przedstawienie dla potencjalnych partnerek. Niejednokrotnie rozpędzając się uderzały wzajemnie się wieńcami, co dla ucha przypominało wystrzał jak fuzji. Ojciec dzień w dzień rano i wieczorem w moim towarzystwie zasadzał się na tego wcześniej wypatrzonego byka. Po około dwóch tygodniach takiej frajdy dla ucha i oka, wyczułem jego zwątpienie czy się pokarze czy kolejny raz zawita do naszego rewiru. Oczywiście wiedziałem wszystko o nim z opisu ojca. Było to wcześnie rano, gdy go usłyszeliśmy. Nie było wątpliwości pan i władca powrócił. Ryknął krótko, ale uciszył na dłuższy czas całą porykująca okolicę. Gdy się pojawił na samym końcu łąki przynajmniej jak dla mnie wtedy był to inny byk. W naszym łowisku byki były w ubarwieniu o kolorze pszenicznym. Ten z dominującą czernią sukni z czarnym porożem i siwą grzywą. Wtedy tato nazwał go karpacki. Stał na ponad trzysta metrów – oczy bacznie, co na łące. Tato miał już wtedy dryling z lunetą i gdy przecinał łąkę na jakieś dwieście metrów zmierzył się do niego. Sądziłem, że zaraz padnie strzał, ale jedynie uśmiechał się pod wąsem coś tam szepcząc do siebie. Byk był uwsteczniającym się dziesiątakiem jednostronnie koronnym. To, co wydawało się aż nieracjonalne w proporcjach to długość tyk wieńca i ich grubość. Byk jakby chciał okrążyć łąkę i kręgiem zaczął zawracać. Wpatrzony w lornetkę poczułem szturchnięcie w bok przez ojca. Masz strzelaj - jak to ja. W odpowiedzi usłyszałem szeptem - na dobry początek synu. Przecież już wielokrotnie strzelałeś. Podając mi dryling usłyszałem - ostrożnie wszystko masz przygotowane przyśpiesznik naciągnięty. Drżącymi rękami przejąłem broń. Gdy byka umiejscowiłem w lunecie krzyż skakał mi po całej sylwetce. Zapewne widząc tato moje rozgorączkowanie usłyszałem szept - spokojnie opanuj się. Byk stoi i kolejny szept – po wewnętrznej stronie badyla - jak wjedziesz na komorę ściągaj spust. Hubert mi darzył, bo ta prosta czynność zajęła mi wieczność. Mam - wjechałem na komorę strzał – byk robi jak wtedy - oczami młodzieńca rakietę i w pełnym biegu uchodzi w las. Rozgorączkowany rozpromieniony patrzę na ojca i co słyszę. Byk jest nasz trochę za wysoka i spóźniona komora mniej energicznie ściągaj spust. Zamurowało mnie na minutę, do byka sto parę metrów a ojciec widział, gdzie umieściłem kule. Po około trzydziestu minutach idziemy na zestrzał, nadal emocje mi nie opadły. Od zestrzału do ściany lasu tropimy i diagnoza ojca. Bez posokowca Pana Garusa się nie obejdzie – jak to nie szukamy dalej dopytywałem. Byka dojdziemy prawdopodobnie nad stawem to jakieś trzysta metrów z tego miejsca. Słyszałem, że tam odwinął w ucieczce po strzale – ja nic nie słyszałem. Jak widzisz farby poza zestrzałem nie ma a widziałem, gdzie zadymiła kula. Dajmy mu spokojnie dojść. Na leśniczówkę ja na rower i jak szalony do magazynu, gdzie pracował Garus. Telefony to na korbkę były a dodzwonić się gdzieś to trzeba było sporo się naczekać. Garus spokojnie zebrał manele - ja na ramie on pedałuje wracamy. Hanower Garusa na otok i na sercową łąkę. Wtedy po raz pierwszy widziałem pracę posokowca. Tato zatrzymał naszą dwójkę trzydzieści metrów od zestrzału. Garus na przywiezionym z sobą otoku zaczyna pracę. Otok to sznurek taki grubszy dziesięciu metrowy - psy milicyjne były na tym prowadzone - rusza. Pies do ściany lasu i zaraz skręca tak jak to ojciec na ucho ustalił. Pamiętam to doskonale żadnych oznak, że właśnie byk tędy uchodził. Gdy jeszcze jadąc na rowerze rozmyślałem, po co pies, to po stu metrach z niedowierzaniem patrzyłem - za czym ten pies idzie. Gdy zbliżaliśmy się do stawu, o czym ojciec wcześniej mówił wykrzyknąłem - to cud, że ten pies tu jak ojciec powiedział nas przyprowadził. Po pięćdziesięciu metrach w uprawie jest byk. Pierwsza farba na skraju uprawy, za wyjątkiem zestrzału nic - jakieś trzysta metrów. Tym sposobem posokowiec bawarski ten z lecznicy zwierząt i posokowiec hanowerski Garusa przyczynił się do bakcyla łowieckiego - którego z lubością do dziś konsumuję.

Autor: 336  godzina: 18:26
Lesław!!! Trafiłeś w punkt!! " I przeważnie tak jest, że nie podkłada w swoim własnym kole. Bo gdy trzeba szkolić psa to wszyscy są anty bo zwierzyna niby przegoniona w obwodzie. Ale zbiorówki to ma obsługiwać i to każdą bo "koledzy" chcą sobie postrzelać. Najlepiej żeby stał na baczność i wszystkim się jeszcze kłaniał za taką wspaniałomyślność." "No skoro ma takie psy to ładnie broi w obwodzie!" I te komentarze: "No to rozgonił nam psami....." Stop już bo się nakręcam. :) Darz Bór koledzy!

Autor: borowik  godzina: 18:27
Kolego August Może powinienneś spisać swoje wspomnienia? Pomyśl o tym , spróbuj.