strona główna forum dyskusyjne


























10 dni w Namibii

Wieczorem w hotelu wypiliśmy szklaneczkę tego dziwnego płynu, który wszyscy myśliwi na świecie piją odkąd Hemingway w każdym swoim opowiadaniu z Afryki poświęcił mu dużo miejsca. Przepakowałem trochę swój bagaż i o północy położyłem się spać.

Obudziłem się około 7.00 rano i zacząłem się przygotowywać do wymarszu. Gunter zapukał do moich drzwi o 8.00 tak jak się umówiliśmy. Punktualny facet. Był zdziwiony, że już byłem na nogach. Nie jedząc śniadania opuściliśmy hotel i ruszyliśmy do Ministerstwa Środowiska i Turystyki po zezwolenia na odstrzał. Zajęło to kilkanaście minut i już byliśmy na trasie.

Droga prosta jak z bata strzelił, bo zbudowana przez Niemców. Bardzo dobra nawierzchnia. Samochódów na trasie bardzo mało. Ten wielki powierzchniowo kraj (824 269 km kwadratowych) ma niecałe 2 miliony mieszkańców ( 1.7 mieszkańca na km kwadratowy). Średnia podróży wyszła nam około 100 km na godzinę. Po 4 godzinach dotarliśmy do miasteczka Otavi na północy Namibii - niedaleko Parku Narodowego ETOCHA.

W Otavi wstąpiliśmy do taxidermisty, żeby zobaczyć ceny i różne możliwości wykończenia trofeów. Byłem zaimpresjonowany wielkością tego przedsiębiorstwa i ilością trofeów jakie przerabiają. Z najciekawszych to żyrafa i gepardy, skóra słonia w czasie garbowania i karakale (odpowiednik rysia). Wypiliśmy piwo dla ochłody, bo słońce było w zenicie i ruszyliśmy do obozu.

Po następnej godzinie szutrową drogą dotarliśmy do obozu w buszu. Gunter pokazał mi mój namiot i umówiliśmy się na posiłek jak tylko się rozpakuje. Upał robił się nieznośny. Zjedliśmy obiad (nasz pierwszy posiłek w ciągu tego dnia i udaliśmy się na sjestę, bo nie sposób było robić cokolwiek innego w tym upale. Dodatkowo byłem jeszcze zmęczony po mojej długiej podróży. Umówiliśmy się, że o 16.00 pójdziemy sprawdzić moje dwa sztucery - czy lunety są dobrze wyregulowane. Myślę, że to się tylko tak nazywa - bo tak na prawdę to przewodnik chce zobaczyć jak delikwent strzela, jak się zachwuje i czy potrafi się posługiwać bronią.

Nie wiem dlaczego, ale moje dwie lunety nie dawały tych samych rezultatów co w Montrealu. Miałem dobre skupienie, ale nie tam gdzie trzeba i to w dwóch sztucerach. Gunter stwierdził, że prawie wszyscy muszą przeregolowywać swoje lunety jak tu się zjawiają. Dlaczego? Nie znał odpowiedzi, ale tak po prostu było. Po wystrzeleniu 25 sztuk 7mm Rem Mag i 20 sztuk .375 Weatherby - byliśmy na 100 % pewni, że lunety są dobrze wyregulowane a Gunter, że w miarę dobrze strzelam (przynajmniej do papieru). Szczególnie, że przywiozłem ze sobą amunicję, którą sam elaborowałem i z której byłem bardzo dumny, bo w przypadku .375 Weatherby osiągnąłem bardzo duzą szybkość pocisku przy wadze 300 grain (19.5 grama).

Słońce już zaczęło zbliżać się do horyzontu kiedy Gunter zaproponował, żebyśmy skoczyli do buszu zanim się ściemni to może coś nam wpadnie w oko. Prosto ze stanowiska, na którym sprawdzaliśmy sztucery zapakowaliśmy się do terenowej Toyoty i po kilkunastu minutach byliśmy już w buszu. Teraz na nogach zaczęliśmy skradać się na skraj wielkiej polany.

Wiatr był nam bardzo pomocny, ale słońce zachodziło szybko i pomimo tego, że w odległości około 250 metrów widzieliśmy stado antylop było już za późno aby się do nich zbliżyć i zbyt ciemno aby oddać pewny strzał. W Afryce i Ameryce północnej nie poluje się w nocy więc lunety na sztucerach mają małą średnicę i nie są jasne jak te używane w Europie gdzie poluje się w nocy.

Wróciliśmy do obozu na kolację. W czasie kolacji ustaliliśmy jakie antylopy chce strzelić i o której godzinie zaczynamy polowanie. Wybrałem sześć antylop : Blessbok, Eland, Hartebeest, Impala, Kudu, Oryx oraz gdyby znalazł się czas i możliwość : Warthog (podobny do dzika) i Baboon (pawian).

Wydawało mi się, że Gunter umówił się ze mną na 4.00 rano, ale chyba się przesłyszałem, bo obudził mnie o 7.00. Było mi to na rękę, bo jeszcze ciągle nie doszedłem do siebie. Albo też zbyt dużo tego Hemingwayowego płynu. Jak oni to robią, że piją na całym świecie ten sam gatunek?

Rano wypiliśmy tylko mocną kawę i ruszyliśmy Toyota w busz. Samochód prowadził Boy. Tak Gunter nazywa swoich czarnych pracowników. Jak na razie widziałem ich kilkunastu w czasie różnych robót na jego farmie. (70 tysięcy hektarów plus drugi obóz oddałony o 150 km - 30 tysięcy hektarów). Pracownicy bardzo grzeczni i uczynni. Tutaj kolonializm wcałe się nie skończył pomimo, że Namibia uzyskała niepodległość (od RPA) w 1989 roku.

To nie był pierwszy kraj w moim życiu gdzie zetknąłem się z tego rodzaju stosunkami. Tak więc Boy prowadził, a ja z Gunterem usiedliśmy na skrzyni na specjalnej ławce. Przed nami na hakach powiesiliśmy sztucery i ruszyliśmy. Rano było bardzo przyjemnie. Upał jeszcze się nie zaczął. Gunter zaczął być coraz bardziej rozmowny. Zaczął opowiadać, że w ciągu dwóch tygodni był przewodnikiem hiszpańskiego króla Juana Carlosa. Szczęka mi opadła na skrzynie samochodu i pomyślałem sobie, że być może zła passa minęła i, że Gunter może jest jednym z lepszych przewodników w tym kraju skoro ma takich klientów. Odpowiedź przyszła za niecałą godzinę. W czasie godzinnego spaceru po buszu byłem zdziwiony, że Gunter widzi zwierzęta z odległości z jakiej ja nic nie jestem w stanie zobaczyć a co tu dopiero mówić, żeby je określić czy są to dobre trofea.

W pewnej chwili zauważył w buszu Blessboka, który według niego nadawał się do odstrzału. Zaczęliśmy powoli zbliżać się wykorzystując grube drzewa za którymi staraliśmy się schować. Co kilkanaście metrów przystawaliśmy i obserwowaliśmy przez lornetki jak rozwija się sytuacja. W miarę jak się zbliżaliśmy okazało się, że Blessboki są dwa, ale ciągle były w buszu i niekiedy traciliśmy je z oczu, bo drzewa rosły tu gęsto. Po następnych kilkudziesięciu metrach zatrzymaliśmy się na brzegu polany. Dwa Blessboki wyszły z buszu i stanęły na przeciwległym skraju polany. Zatrzymały się. Gunter rozłożył pastorał i powiedział, żebym wziął 7mm Rem Mag. Przymierzyłem się. Odległość według mojego dalmierza w lornetce - 164 metry. Obserwując przez lunetę, który Blessbok jest lepszy zauważyłem, że z buszu wyszedł trzeci. Gunter szepnął mi, że ten trzeci jest najlepszy, bo ma najgrubszą osadę rogów. Zacząłem celować. Serce biło mocno i bałem się, że mój pierwszy strzał w Afryce będzie sknocony przez to bicie serca. Nawet ze sztucerem opartym o pastorał czułem, że moje ciało przenosi bicie serca na sztucer.

Wziąłem głęboki oddech i zacząłem się uspokajać. Blessbok ruszył powoli za tymi dwoma. Czułem, że Gunter niecierpliwi się, że nie strzelam. Usłyszałem jak zaczął wydobywać z gardła jakieś dziwne dźwięki, żeby zaciekawić Blessboka i sprowokować go do zatrzymania się. Udało się. Zatrzymał się jeszcze raz. Tym razem byłem już trochę spokojniejszy. Powoli ściągnąłem spust. Padł strzał. Blessbok ruszył z miejsca i zaczął galopować, ale coraz wolniej. Po około 50 metrach padł. Gunter klepnął mnie po plecach mówiąc: perfekt shot. Poczekaliśmy kilka minut aby być pewnym, że się już nie podniesie i podeszliśmy powoli. Piękna sztuka. Mój pierwszy strzał w Afryce. Zła passa minęła. Zaczęły się spełniać moje wszystkie marzenia związane z Safari. Miałem przed oczami wszystkie myśliwskie opowiadania Hemingwaya. Byłem szczęśliwy, że są jeszcze miejsca na świecie gdzie można spędzić te cudowne chwilę. Żałowałem, że jestem tu tylko sam z Gunterem i, że nie mogę podzielić mojej radości z kimś innym.

Boy, który usłyszał wystrzał przyjechał samochodem na polanę. Gunter odłamał dwie zielone gałązki i jedną z nich wcisnął między zęby Blessboka. Byłem zdziwiony, że zna ten obyczaj. Zdaje się, że Niemcy mają podobne zwyczaje łowieckie jak Polacy. Potem wyciągnął piwo z przenośnej lodówki i tryknęliśmy się na zdrowie. Nie było jeszcze 8.00 a my już ładowaliśmy na skrzynię pierwszą antylopę.

Było jeszcze wcześnie więc postanowiliśmy zawieźć Blessboka do obielenia i ruszyć z powrotem w busz. Po drodze spotkaliśmy żonę Guntera więc tylko przerzuciliśmy antylopę do samochodu Rainhild i pojechaliśmy na inne miejsce. Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy samochód i ruszyliśmy piechotą. Tym razem była to ambona. Solidna, metalowa, wysoka. Przed nami około 70 metrów rozpościerała się polana z kałużą wody i kilkoma bryłami soli. Pomyślałem, że Gunter postanowił mnie nie męczyć, bo przyglądał mi się jak szybko za nim maszeruję. Na swoje usprawiedliwienie miałem to, że nie jestem takim kawałem germańskiego chłopa tylko drobnym słowianinem więc normalne, że nie mogłem za nim nadążyć. Mniejsza o to. Rozsiedliśmy się wygodnie i dla zabicia czasu zaczęliśmy pogawędkę o wiżycie hiszpańskiego króla. Na lizawce spokój. Jakieś małe antylopki od czasu do czasu, jeden Warthog i kilka hałasujących ptaków. Po 45 minutach z trzech stron na raz zaczęły wychodzić z buszu antylopy. Trzy gatunki na raz. Spokojnie moje kochane - przecież nie mam karabinu maszynowego.

Pomiędzy Kudu, Gnu i Oryxem wybrałem Oryxa jako najpiękniejszą antylopę namibijską. Jest ona emblematem tego kraju. Szara maść z białymi smugami na pysku i długie proste spiczaste jak rapiery rogi. Bardzo agresywna jeśli jest zraniona - potrafi bronić się zaciekle i ciężko ranić psy, ludzi a nawet lwy.

Tym razem wybrałem .375 Weatherby jako, że Oryx jest dużo większy i twardszy niż Blessbok. Odczekałem aż się napije z kałuży, bo Gunter szepnął mi, żebym się nie spieszył. Będzie stał długo przy lizawce więc bedziesz miał czas. Tak też się stało. Dla ciekawości zmierzyłem odległość - 66 metrów. Spokojnie wycelowałem. Kilka głębokich oddechów. Potem coraz płytsze aż w końcu zacząłem ściągać spust. Padł strzał, który rzucił Oryxa na kolana, ale powoli podniósł się i z trudem zaczął iść. Rzeczywiście twarda sztuka. Przeładowałem sztucer, ale Gunter powiedział mi, że nie trzeba. Wygląda na dobrze trafionego. Przeszedł powoli tylko 7 metrów. Jeszcze dwie, trzy minuty pisał testament i już Gunter znów klepał mnie po plecach powtarzając - perfekt shot, perfekt shot.

Posiedzieliśmy kilkanaście minut dla pewności, żeby nam się gdzieś nie zerwał i zeszliśmy go obejrzeć. Piękny potężny samiec. Gunter poszedł po samochód a ja dziękowałem Hubertowi i Eustachemu za taki piękny dzień. Gunter podjechał samochodem i chyba widział coś na mojej twarzy, bo powiedział. Wiesz co Niemcy mówią w takich sytuacjach? Jeśli Diana się do ciebie uśmiecha to korzystaj z sytuacji. Dwuznacznie to zabrzmiało, ale zaraz dodał. Trzeba kontynuować polowanie, bo dobrze idzie. Zawieźliśmy Oryxa do obielenia. Gunter pokazał mi swój dom. Obfotografowałem wszystkie trofea oraz zdjęcia i listy od króla i wróciliśmy do obozu. Zrobiło się strasznie gorąco. Zjedliśmy omlet i położyliśmy się spać umawiając się, że będziemy kontynuować polowanie po 16.00 jak się ochłodzi. Gunter zjawił się przed moim namiotem o 16.30. Szybko założyłem pas z nabojami i już byłem gotowy do wymarszu. Sztucery od rana były w samochodzie. Tuż przed wyjazdem Gunter sprawdził skąd wieje wiatr aby wybrać odpowiedni teren na polowanie. Wyruszyliśmy w busz, ale po odwiedzeniu kilku miejsc i rozglądaniu się dookoła zrozumiałem, że Gunter chyba głównie kieruje się instynktem, bo po kilknastu minutach milczenia nagle stwierdził, że coś tu za spokojnie jak na jego wyobrażenia. Tak więc zmieniamy miejsce. Tego popołudnia zmieniliśmy tak kilka miejsc. Rezultat zerowy. Po zachodzie słońca wróciliśmy do obozu świętować moje dwie antylopy.


Zobacz dalej

Opracował 16/12/2003
Sławek Łukasiewicz

Powrót do polowań


Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.