DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: ANDY04-06-2008
Na Bukach

Jest późne popołudnie, upał. Po całym dniu wyczerpującej pracy i postawieniu nowej, krytej ambony, wolno usiłuję uspokoić rozedrgane i napięte, skwaśniałe mięśnie. Powoli zmierzam ku schowanej w zaroślach ambonie. Lubię tutaj polować mimo, że do najbliższej chałupy zaledwie kilkaset kroków a do asfaltu drogi jeszcze bliżej. Ta asfaltowa droga rozdziela jednak dwa kompleksy leśne i równocześnie obwody. Jest tutaj naturalny ciąg zwierzyny i często asfalt znaczy jeleni i dziczy trop. W gęstej mieszance malin i ostrężyn, kołując dochodzę do drabiny i wchodzę. Tradycyjny rytuał ‘kokoszenia’ się i układania ekwipunku. W końcu wygodnie oparty zapalam papierosa. Po chwili na dalekiej uboczy widzę rudą plamę. Lornetka do oczu i – mam. To kozioł, który mi już parę razy czmychnął z ‘muszki’. Stary z powykręcanymi w formę baranich rogów parostkami. Odkładam szkła i wolno sięgam po kniejówkę. Wystawiam lufy przez okienko i w okularze lunety szukam capa. Nic nie ma. Co jest? Gorączkowo chwytam lornetkę i szybko lornetuję ubocz. Jest pusta. Zaledwie kilka sekund i... Najprawdopodobniej położył się w trawie i tyle go widziałem. No ma skurczybyk jakieś szczególne łaski albo po prostu tak ma być...

Nie powiem, żeby mnie to nie wzburzyło lekko. Skutek – sięgam wytrenowanym ruchem i w usta wędruje kolejny caro roznosząc wkoło silny zapach. Już spokojny popatruję leniwie tu i ówdzie. Po mej prawej ręce jest kawałek zupełnie wolny od zarośli z rudym dywanem zeszłorocznych liści. Od strony pól, skośnie coś idzie. To lisica, mocno wyleniała i z cienkim jak u szczura ogonem, jak większość ostatnio spotykanych zainfekowana jakimś parchem. Dziwnie jednak się zachowuje. Jest wyraźnie zaniepokojona, co chwilę ogląda się za siebie. Coś tam musi być. Lisica niknie w trawach i wracam do kontemplacji otoczenia, równocześnie usiłuję jakoś zgasić niedopałek. Przecież nie rzucę go przez okienko. W końcu w foliowe opakowanie wciskam zduszony pet i mocno go zaciskam kładąc na ławeczce. No, teraz polujemy, na ‘przyjemności’, przyjdzie czas później. W samą porę z kierunku gdzie zniknął lis dobiega zduszone kwiknięcie i jakieś szuranie w zeschłych liściach. Dziki. Na czele ogromna locha z plejadą jeszcze pasiastych warchlaczków. Ale to nie wszystko. W tle widać kolejne dziki. To grupa przelatków i chyba jeszcze jakieś inne. Na wprost ambony mam skupisko kilkunastu dzików, które przemieszczają się w tą i inną stronę a ja z zaciśniętymi na obramowaniu okienka rękoma nie wykonuję żadnego myśliwskiego zdecydowanego ruchu...

Dwa śliczne zaokrąglone dziczki nacierają na siebie w pozorowanej jeszcze walce. Gwizd ociera się o gwizd sięgając do boku. Za nimi kolejne zajęte sobą wykonują podobne volty. Locha fuka na młode i chwilę patrzy na grupę walczącej między sobą watahy. Bardziej to przypomina swoisty balet niż krwawe w normalnych warunkach zapasy. Siedzę zauroczony i oczarowany zajęciami tej dziczej rodzinki i zupełnie nie potrafię pojąć, czemu nie sięgam po broń i nie wybieram jakiegoś samczyka. Na tle rudego dywanu liści to co mają pod brzuchem widać doskonale i bez żadnych wątpliwości. Odległość jest niewielka i pozwala nawet bez szkieł widzieć bez pomyłki...

Balet trwa dalej tworząc swoistą corridę i wyraźnie wyłania dominanta . Już sama sylwetka i sposób w jaki się porusza wskazuje ,że wyrośnie z niego tęgi odyniec.

Wyrośnie – nie wiedziałem kiedy przy policzku znalazła się śliska i chłodna kolba broni a palec pogłaskał spust tym delikatnym i zarazem pewnym dotknięciem.

Nitki celownika znajduje to jedyne i pewne miejsce. Dzik daje pełny profil i staje nieruchomo. O burtę ambony stuka lufa broni a palec wraca na osłonę spustów. Tak jakoś wleźć brutalnie w ten świat, tak rozerwać tę sielankę?

Do dziś nie wiem czemu wtedy nie strzeliłem do tych dzików. Co powstrzymało ten często automatyczny ciąg: dzik, komora, łeb, kark... tę atawistyczną chęć strzelenia i dotknięcia szorstkiej sierści i poczucia zapachu jego skóry.

Dziki wolno się rozchodzą i znikają w zielonej przestrzeni a ja tkwię nieruchomo z tym obrazkiem skalkowanym na zawsze. Wreszcie cofam lufy i poczynam schodzić po szczeblach...



Buki 1983




28-06-2008 20:41SzelestJak zawsze Piękne

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.