DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: jani26-11-2012
Polowanie marzeń

Późne popołudnie wrześniowe. Jeden z chłodniejszych dni w połowie miesiąca. Siedzę na ambonie, pierwszy raz w czasie tego rykowiska, więc raczej słucham. Myślę, czy tak słychać ciszę?
Gdzieś tam zakwiliło ptaszę spóźnionym trelem, a na nieodległej budowie łoskot maszyn. To buduje się autostrada Północ – Południe!
Żaden byk się nie odezwie...
Ale pomyliłem się. Słyszę z bagien urywane „uu – u – u!!!”.
Podniosłem lornetkę do oczu, pusto.
Bagna porośnięte gęstymi łozami, a tam gdzie w zdobywczym pochodzie nie dotarły krzewy, królują zwycięskie trzciny.
Z prawej strony, wzdłuż olszowego lasu zwężający się, kośny smug. Dwieście metrów dalej druga ambona.
Byk odezwał się jeszcze raz i zamilkł. Ale był tam...
Już go widzę! Obserwuję przez lornetkę, gdy wychodzi na łąkę, kilkanaście metrów pokonuje w kilka sekund; nim przełożyłem sztucer do prawego okna, wszedł w olszynę. Lewa tyka z kielichową koroną, chyba 4 lub 5 odnóg. Na prawej tyce albo widlica, albo korona, trudno na tę odległość rozpoznać.
Już się nie odezwał.
Zapadł zmierzch, postanowiłem przyjechać rano.

Jeszcze nie świtało, gdy usłyszałem go za amboną. Drugi raz zaryczał krótko, barytonem, już z bagien. Z lewej odezwał się inny, chyba młodszy, ale prowokujący pierwszego.
Może uda się wyciągnąć starszego na łąkę, w rzadsze trzciny?
Tylko jak, nie mam na czym zawabić.
Przypomniałem sobie, że przy dukcie leży kilka porzuconych brzozowych pni. Zszedłem z ambony, z największego wyciąłem płat kory i zwinąłem go w trąbkę. Taką tubą na Kresach niegdyś wabiono łosie, może i jeleń da się oszukać. Wróciłem nad trzcinowisko i krótko „stęknąłem”, po chwili powtórka. Tamte byki „rozmawiały” ze sobą, chyba nie byłem dla nich zbyt interesujący. Nie dały się nabrać na brzozową tubę.
Albo moje umiejętności były za małe! Zresztą gdzie się miałem tego nauczyć?
I jeszcze jeden wieczór, i jeden świt! A potem znów wieczór i świt, też bez skutku.
Jakoś bykom nie chciało się opuszczać gąszczu.
Minął rok...

Byki nie dały mi przyjemności rychłego spotkania w nowym sezonie. Tkwiły w niedostępnych bagnach. Więc zmieniłem taktykę: środkiem łąk biegł kanał melioracyjny, wzdłuż niego po burcie można było w miarę cicho wejść w środek tych mokradeł. Dwa świty i wieczór bawiły się tam ze mną w ciuciubabkę. Przeniosły się w wyższy las nad rzekę. Więc bohatersko przedarłem się dziczym przesmykiem przez dzielące mnie od rzeki kilkaset metrów gąszczu, by wyjść na rozległą polanę. Tu rosło parę brzóz, teren był wyższy i suchszy. Gdy słońce błysnęło w koronach drzew, zobaczyłem „mojego” byka. Stał za pniem grubej brzozy, tak, że drzewo zasłaniało łopatkę zwierza. Na łbie zrobiło mu się chyba skromniej, uwstecznił się wyraźnie. Ale był na połeć. Wystarczyło, żeby zrobił krok, dwa! Na kark nie chciałem strzelać, daleko i ryzykownie! Ruszyć się nie mogłem, ani przesunąć tych kilka kroków, zoczy mnie!

Patowa sytuacja trwała już trochę długo, byk stał, ja stałem z uniesioną lufą sztucera, nie było o co oprzeć broni. Wtedy przypomniałem sobie zrobiony własnoręcznie z leszczynowych prętów pastorał, który stoi za szafą. Dlaczego nie wziąłem go, byłby tu dziś pomocny!
Ręce nie wytrzymają dłużej. Byk odwrócił łeb w przeciwną stronę, więc zrobiłem krok w lewo, tam rósł cienki, ale dość sztywny jesionek. Chwyciłem go palcami lewej ręki, jednocześnie trzymając łoże broni.
Krzyż lunety spoczywał tuż za pniem na komorze, ale nie odważyłem się strzelić. Nie mogłem zmarnować szansy!
Czekałem!
Wreszcie byk ruszył, ale odwracając się tyłem, pokazał zad. A właściwie część zadu, w połowie przesłonięty pniem. Tu już nawet Sokole Oko nie poradziłby.
Znów czekam, nie może przecież iść ciągle zasłonięty brzozą.
I nie mógł. Po kilku krokach skręcił, pokazując całą łopatkę. Ulokowanie kuli na komorze nie było już problemem, huk przebrzmiał echem, a byk dwoma susami zwalił się w rozległy krzak dzikiego bzu. Więc fanfara, złom i ostatni kęs!
Tak wyglądało polowanie, które sobie wymarzyłem.
I bardzo chciałbym, by tak się zdarzyło!
Napisałbym piękne opowiadanie, które na konkursie literackim w jakimś periodyku zdobyłoby nagrodę! Jury konkursu wydałoby pozytywną opinię, doceniając ”niezwykłe wartości i realistyczne opisy zdarzeń, bogate w myśliwskie tradycje”, czytelnicy chłonęliby opowieść jednym tchem!
Cóż, kiedy w tej opowieści nie ma ani krzty prawdy! Bowiem tylko w filmach i książkach zdarzają się scenariusze „jak z życia wzięte”.

Rzeczywistość wygląda bardziej prozaicznie!
Byk padł przypadkiem, gdy wracałem do samochodu i miałem już rozładować sztucer, by schować go do futerału. Samochód stał nad rzeką, kilkaset metrów dalej pracowały dwa olbrzymie dźwigi, jeździły koparki i dwudziestotonowe wywrotki z kruszywem.
Gdy miałem już otworzyć zamek broni, spojrzałem wzdłuż koryta rzeki. On stał przy dukcie, po strzale padł jak podcięty pień, tylko wieniec widziałem nad trawami niby znad porannej mgły.
Taki był koniec Króla!

I w tę opowieść uwierzy, kto zechce. Bo przecież mogło zdarzyć się, że to wcale nie był byk, żaden Król kniei. I nie było żadnego lasu i rzeki.
Sam straciłbym wiarę w prawdziwość tej „myśliwskiej opowieści”, gdyby koledzy nie zrobili zdjęcia telefonem. Uwsteczniający się wieniec szydlarza jest namacalnym i jedynym dowodem prawdziwości zdarzenia!
Gdybym strzelił go rok wcześniej, pewnie nie byłoby opowieści, choć i z tamtego polowania jest dokumentalne zdjęcie z ambony tuż po przejściu byka.
Tylko wtedy miał piękną, kielichową koronę. Gdzieś tam pewnie leży w bagnie, jeśli nie ogryzły jej dziki. Szkoda!




01-03-2013 10:25kosinusWitam. Ciekawe opowiadanie i intrygujący zwrot akcji. Pozdrawiam.
05-12-2012 22:25janiDzięki, to miało być rok temu, ale nie spotkałem go już wtedy. Co się odwlecze, to nie uciecze. Co do autentyzmu przygody, to nawet w Czterech pancernych mijała się z prawdą! :-)
Darz bór!
04-12-2012 21:20sumadaFajnie sie czytało. To może ta jeżówka-afrodyzjak co ją robi sowa A to tez bajer. Szkoda. :-))
04-12-2012 07:31jasikPiękne opowiadanie Jasiu!
27-11-2012 19:16KociskoZ polem Jani!
27-11-2012 16:36Jozef StarskiProza samego polowania, przyozdobiona wyobraźnią poety. A tę wybujałą wyobraźnię pracującą na największych obrotach kiedy siedzimy i marzymy na ambonach, stanowiskach przeżywamy wszyscy, chociaż, tylko niektórzy mają odwagę i chęć podzielić się tym z innymi. Janku gratuluję byka, a na ścianie pod trofeum umieść jednak ten opis mniej prozaiczny.
26-11-2012 17:27canislupus4Pięknie napisane,kapitalnie,byczo wręcz!!! ;)
26-11-2012 12:58Robi19Zakończenie piorunujące! Zastanawiam się tylko, czy Mistrz taki jak Ty, nie odbiera w ten sposób trochę zapału przyszłym pisarzom? ;-) Jeszcze raz darz bór! :-)

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.