DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: Adrianooo23-11-2010
Scenariusz Św. Huberta

24.10.2010
Po ciężkiej, piątkowej nocy, z trudem wstaję na ranne zajęcia. Przeżyć ten dzień, dotrwać do nocy z księżycem w tle to główny cel dzisiejszego dnia. Po zajęciach opuszczam szary Poznań, wracam w rodzinne strony. Już w samochodzie chwytam za komórkę i dzwonię do Marcina. "Siema, o której lecimy" – zaczynam pogaduchę. "O 2:30 będę na parkingu" oznajmia przyjaciel. Wieczór w towarzystwie moich dwóch ślicznotek mija szybko i przyjemnie. Mocno zmęczony kładę się spać. Zanim głowa na dobre wtula się w poduszkę odzywa się budzik. Wstaję z uczuciem jakbym wcale nie spał, jednak myśl o nowej przygodzie dodaje mi sił. Nie ma czasu na grymasy, w pośpiechu robię herbatę i szykuję się do wyjścia. Spoglądam przez okno, Marcin jak zawsze punktualny, właśnie parkuje auto. Kilka minut później jedziemy do łowiska. Po drodze wymieniamy się wrażeniami z minionych polowań. O 2:50 jesteśmy przy książce, dokonuję wpisu. Na pobliskim polu poluje jeden z kolegów. Przez komórkę ustalamy miejsce spotkania. Piętnaście minut później stoimy w trójkę na skraju lasu. Dziki są w kukurydzy, oznajmia "Król". Ustalamy warunki dzisiejszych łowów. "Król" zostaje na skraju lasu – stanowisko nieruchome, mój gość dostaje ambonę z możliwością podchodu po śródpolnej drodze, mi przypada ambona przy burakach. Wszystko jasne i dograne, łowy zacząć czas.

Idąc do miejsca rozstania słyszymy kabany buszujące wśród złocistych kolb. Kilka minut później padają podwójne życzenia udanych łowów i każdy z nas zmierza w swoją stronę. Od niechcenia sprawdzam przedpole, nic nie ma. Przecinam pole z burakami słysząc wyraźny trzask łamanych gałęzi. A jednak coś było. W końcu jestem na miejscu. Po chwili wyciszam się całkowicie, zaczynam żyć życiem lasu. Księżyc schowany za postrzępionymi chmurami świeci raz słabiej, raz mocniej. Jednostajny wiatr kołysze wierzchołkami drzew dobrze znanego mi lasu. Pogoda wręcz idealna, pytanie tylko czy Św. Hubert poluje w Krainie Wiecznych Łowów, czy pisze dla nas scenariusz łowieckiej przygody. Czas przyniesie odpowiedź...

Po około 20 min. siedzenia wśród różnorodnych odgłosów szepczącej kniei ucho wychwytuje ten jeden, dobrze znany każdemu myśliwemu. Krótki, kruchy, cichy, ale jakże znaczący odgłos pękającej gałązki. Po chwili kolejne, zdecydowanie bliżej. Odwracam głowę spoglądając przez tylne okienko. Chwila wypatrywania i widzę je wyraźnie, są dokładnie za amboną. Spokojnym krokiem mijają miejsce mojej zasiadki i wychodzą z prawej, 5 metrów od ambony. Dwa młode byki zmierzają w stronę buraków. Obserwuję je dłuższy czas ciesząc się ze spotkania. Po kolejnych 10 min. znowu słyszę to przyjemne "knak". Tym razem nieco dalej z lewej strony. Pierwsza wychodzi łania z cielakiem, następnie kolejne dwie i znowu cielak. Zmierzają zaspokoić swój głód. Niestety po drodze dostają wiatru. Licówka staje jak wryta, podnosi wysoko łeb, wietrzy – nie mam żadnych szans na ukrycie swojej obecności. W szkłach lornetki odprowadzam uchodzącą chmarę, do której dołącza byk. Po pół godzinie, mając w pamięci obraz widzianych jeleni, spoglądam w lewą stronę. Odtwarzam wydarzenia z wirtualnymi zwierzętami. Wciąż je widzę jak idą, ale dlaczego te 2 sztuki podążają w przeciwną stronę? Lornetka wędruje do oczu rozwiewając wszelkie niejasności. Dwa mocne byki przecinają pole i zmierzają do lasu. Dostają wiatru zmieniając spokojny, majestatyczny chód w możliwie najszybszy bieg. W jednej chwili doznaję uczucia zadowolenia i irytacji. Zaczynam rozmowę z naszym patronem. "Dlaczego, dlaczego mimo kilku lat polowaczki nie strzeliłem byka, ba, nawet łani czy cielaka?" Kontynuuję monolog nie czekając na odpowiedź. "No fakt, nie ganiam za wiele po kniei, no fakt, lubię wypracować strzał, mieć pewność, że zgaszę płomień życia w możliwie najszybszy sposób, co ogranicza moją szybkostrzelność". Chwila namysłu i radość ogarnia mój umysł. Kiedyś będzie ten pierwszy jeleń, to nowe doznanie, ta nowa przygoda. Znowu powracam na ziemię, znowu poluję.

Byki skończyły ucztę, schodzą z pola. Obserwując te piękne zwierzęta wyprzedzam fakty, bawiąc się w wróżbitę. Dojdą na wysokość wiszącej z przodu gałązki, pokrywającej się z drogą mojego dojścia do ambony. Pierwszy z nich stanie, podniesie łeb, po czym po chwili zniknie z "kumplem" w prawym narożniku lasu. Po kilku minutach obserwuję uciekające zwierzęta. Z uśmiechem na twarzy mówię sam do siebie "pomyliłeś drogę ucieczki o dobre 15 metrów."

Ponownie nastaje cisza, szum wiatru kołysze mnie do snu. Nic z tego, będę czujny do końca. W tym założeniu pomaga mi wibrująca komórka. Odbieram połączenie i słyszę Marcina – "wyszły mi dziki, będę podchodził". Odpowiadam "O.K., powodzenia", dłuższa rozmowa jest zbyteczna. Patrzę na godzinę, jest równo 5:00. Biorę termos z herbatą, nalewam pół kubka. Pierwszy łyk, drugi i słyszę nasze "knak" dobiegające zza ambony. Odkładam kubek i nasłuchuję. Pojedynczy zwierz zmierza na skraj lasu. Nadepnął na gałązkę, zamarł w bezruchu, znowu idzie przedzierając się przez chaszcze. Po chwili widzę go wyraźnie, pojedynek stoi około 15 metrów od ambony. Od czasu do czasu każdy ma pecha, on po raz ostatni. Jeden strzał, ale wyraźnie podwójny dźwięk informuje moich kolegów o prawidłowym ulokowaniu kuli. Dzik zostaje w ogniu, a ja obserwuję w lunecie jak pisze testament. Skończył, jest już na tym lepszym świecie. Obserwuję jeszcze chwilkę mojego pierwszego dzika w tym sezonie. Nie marudzę, nie narzekam. Wciąż mam w pamięci sporego, majowego pojedynka, który chyba był "nim", więc na pewno "nią". Wciąż widzę tego przelatka jak stoi na 25 metrów, a ja po prostu go puszczam. No i jeszcze kilka innych przygód z czarnym zwierzem. Po chwili zjawia się mój gość, podchodzimy do dzika. Marcin wręcza mi złom wraz ze słowami "gratuluję, jestem z Ciebie dumny, w końcu coś co nie jest rude."

Niestety i tym razem mój gość nie doszedł do strzału. Fakt ten jest mniej ważny, najważniejsze, że za kilka dni będzie kolejny, wspólny wyjazd...




25-11-2010 08:35AdrianoooDzięki za miłe słowa. Cieszę się, że się podobało. Pozdrawiam, Darz Bór!
23-11-2010 22:36naganiacz15super przygoda!
23-11-2010 20:36stanislawWiecej takowych opowiadan. Wspaniala przygoda. Gratuluje i serdecznie pozdrawiam Darz Bor
23-11-2010 19:03CYJANEKFajna przygoda i super podejście do łowiectwa. Pozdrawiam i Darz Bór
23-11-2010 15:01Jump76... z przyjemnością przeczytałem opowiadanie!Pozdrawiam Darz BÓR
23-11-2010 13:02ULMUSMiodzio ..., miodzio ! :)
23-11-2010 13:02Radek S.Wspaniałe opowiadanie, czytając je czułem się tak jak bym siedział na ławce obok Ciebie! I oby Św. Hubert nie przestawał darzyć!
Pozdro

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.