DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: postrzałek16-06-2011
Poranek

Koniec maja. Piękna pogoda pozwala na polowanie, niebo bezchmurne, połówka księżyca już daje możliwość całonocnego polowania. W obwodzie tylko dwóch myśliwych w dodatku na dwóch różnych końcach obwodu, ale na takiej samej uprawie - na ziemniakach. To właśnie na nie dziki mają największą ochotę, to w nich powstają największe szkody. Kukurydza już wzeszła, a więc to właśnie na ziemniakach można szukać wiosennego czarnuszka.

Na polowanie wybieramy się dość wcześnie, razem z Maciejem na zwyżce zasiadamy już ok. 21.30, gdy słońce jeszcze wysoko na niebie. Zawsze możemy odpocząć po ciężkim dniu, możemy jeszcze porozmawiać, przecież dziki jeszcze nie wyjdą, jest za jasno i za wcześnie. Po dobrej godzinie słońce zamieniło się w ognistą kulę i zaczęło się chować za drzewami. Przed nami chłopskie pola, na granicy widoczności ziemniaki, następnie żyto, już wysokie, naprzeciw nas niewielkie pole ziemniaków, niewielkie, ale najbardziej zniszczone i to właśnie tu spodziewamy się dzików, po prawej niewysoki jeszcze jęczmień i przy samej rzece rzepak, ozimy, zaczyna się już plątać a więc dziczki mogą już na nim zalegać.

Kiedy tylko słońce chowa się za widnokręgiem nasze rozmowy cichną. Zaczyna się oczekiwanie, trzeba być cicho, może coś wyjdzie. Razem z końcem naszych rozmów, kończą się również ptasie koncerty, zapada cisza, aż dzwoni w uszach. Po prawej stronie, na jęczmieniu coś się poruszyło, to na pewno nie dzik, ale warto wiedzieć jaki to zwierz. Po krótkiej obserwacji zgodnie stwierdzamy, że to łania, musiała przyjść od sąsiadów, ale bez cielaka, dziwne...

Nasze oczekiwanie do godz. pierwszej nie przyniosło oczekiwanego skutku, dzików ani widu ani słychu. Trudno, zrobiło się chłodno, w końcu to jeszcze maj, postanawiamy wrócić do domu, umawiamy się na 2.30, w sumie nie bardzo się opłaca kłaść, ale to zawsze trochę snu.

Ledwo zdążyłem się przyłożyć do poduszki, zamknąć oczy, a już dzwoni budzik. Szybko wskakuję w spodnie, polar na siebie i już jestem gotów. Wszystko mam w samochodzie Macieja, a więc nic nie muszę zabierać. Parę minut i jesteśmy z powrotem w naszym rewirze. Tym razem Maciej postanawia pochodzić wzdłuż pól. Dochodząc do "naszego" kartofliska nie dostrzegamy nic podejrzanego, cichutko podchodzimy do skrajnego pola z ziemniakami, od pewnego czasu słysząc charakterystyczne ciamkanie i pokwikiwanie. Gdy wychyliliśmy się zza żyta, naszym oczom ukazało się siedem równiusieńkich jak stół przelatków w najlepsze zajadających się kartoflami rozżalonego rolnika.

Po ustawieniu pastorału młody myśliwy tylko przymierzył i oddał strzał. Na polu została ciemna plama, wiadome było, że jeden z grupy leśnych duchów pojedzie z nami do domu. Po strzale wyrwałem się jak głupi by obejrzeć zdobycz, lecz Maciej powstrzymał mnie, uspokajając mnie, że jak już leży to nie wstanie. Rozłożyliśmy stołki i zasiedliśmy w narożniku pola licząc, że reszta towarzystwa jeszcze wróci.

Po pół godziny czasu na niebie zaczęły rozrysowywać się pierwsze promienie słoneczne. Gdy Maciej zaczynał myśleć o podejściu do zdobyczy w życie usłyszeliśmy cichy szmer, który jednak z biegiem czasu zaczął się pogłaśniać. Po 5 minutach na pole wyskoczyła wataha 6 przelatków, co nie budziło wątpliwości, że są to towarzysze naszej zdobyczy. Maciej ponownie się złożył, i strzelił do dzika, który pierwszy podszedł do martwego dzika. Usłyszałem tylko huk i na polu zostały już dwie czarne plamy. Tym razem Maciej podziękował św. Hubertowi i stwierdził, że na dziś już wystarczy.

Podczas patroszenia, dostrzegliśmy brak jądra u jednego z dwóch męskich przelatków. Złom, ostatni kęs i podziękowanie patronowi myśliwych kończy piękne i niezapomniane polowanie w doborowym towarzystwie, przy pięknej pogodzie i wschodzącym słoneczku.

Darz Bór!!!




17-06-2011 17:38Ross 31Gratuluję kol.kolejnego opowiadania.Oby św.Hubert dalej był dla kol.tak łaskawy jak dotychczas.Darz bór.
17-06-2011 08:02czarny zwierzJa tak miałem tej zimy. Warchlak został w ogniu, a po 20 minutach cała wataha wróciła z powrotem do strzelonego dzika.
16-06-2011 23:53nelmanja bym chyba nie czekał, ale to dlatego, że jestem młody i głupi :) w życiu bym nie pomyślał, że zwierz jeszcze wyjdzie po strzale i na dodatek z tej samej watahy...

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.